Strona główna
 
Bić się, czy nie bić? Historycy o Powstaniu Warszawskim
Pytanie o sens powstań narodowych nurtowało Polaków już od XVIII-XIX w. Wydaje się, że dotyczy ono też zasadności Powstania Warszawskiego. Czy dziś, 65 lat po fakcie możemy ten dylemat rozstrzygnąć?

Jan Ciechanowski
(Historyk. Służył w AK, brał udział w Powstaniu Warszawskim. Od 1946 r. mieszka w Anglii. Autor książki „Powstanie Warszawskie”).


Gen. Władysław Anders miał rację mówiąc, że wybuch Powstania Warszawskiego był nieszczęściem. Uważał Powstanie za zbrodnię i pytał, kto był za nią odpowiedzialny. Sprzeciwiał się zrywowi, bo uważał, że nie było sprzyjających warunków. Po pierwsze, rząd polski nie zapewnił odpowiednio wcześniej pomocy z Zachodu; po drugie - nie można było liczyć na pomoc Stalina.

Póki trwała wojna z Niemcami, Amerykanie i Anglicy chcieli jak najlepszej współpracy militarnej z Rosją. Powstanie nie było im na rękę. Alianci zachodni zastrzegali, że jeżeli Polacy chcą robić powstanie, to na własną odpowiedzialność i w porozumieniu z Moskwą. A do tego porozumienia dojść nie mogło. Stalin żądał okrojenia polskiej granicy na wschodzie wg linii Curzona i wprowadzenia komunistów do polskiego rządu.

Tymczasem Powstanie od początku było projektowane z założeniem, że Rosjanie udzielą pomocy. Bór-Komorowski powiedział kiedyś, że Powstanie było skierowane militarnie przeciwko Niemcom, a politycznie przeciw Rosji. Jeżeli przeciwko Rosji, to dlaczego chcieli, aby Stalin temu Powstaniu pomógł? Już w samym założeniu kryła się klęska. Władze RP w Londynie były podzielone. Generałowie Sosnkowski i Anders byli przeciwni.

Anders namawiał Sosnkowskiego, aby zakazał powstania. Ten mówił wprawdzie, aby go nie robić, ale rozkazu wydać nie potrafił. Na powstanie liczył Mikołajczyk, który pod koniec lipca wyjechał do Moskwy na rozmowy ze Stalinem. W Komendzie Głównej AK wszyscy chcieli wybuchu. Chodziło tylko o wykalkulowanie momentu wejścia Rosjan do Warszawy. Płk Bokszczanin (z-ca szefa sztabu Komendy Głównej AK) tłumaczył, że nie można rozpocząć póki Rosjanie nie otworzą ognia artyleryjskiego. Z drugiej strony gen. Leopold Okulicki (z-ca szefa Sztabu KG AK), chciał powstania jak najwcześniej, aby zorganizować władze podziemne i przyjąć Rosjan jako gospodarze kraju.

Jednak oni momentu wybuchu przewidzieć nie mogli. Nie mieli lotnictwa, szybkiej łączności - szli na wyczucie. Ostateczną decyzję podjęła Komenda Główna AK z udziałem Delegata Rządu na Kraj. Tak naprawdę do wybuchu przez swoje naciski doprowadził gen. Okulicki, który chciał, abyśmy zajęli Warszawę. Ale myśmy jej zdobyć nie mogli! Mój pluton, który miał nacierać na Sejm posiadał 7 pistoletów, 3 karabiny i 40 granatów na 40 ludzi.

Jak myśmy mogli zdobyć ten Sejm? Tak było nie tylko w moim plutonie, a w całej Warszawie. 1 sierpnia nie zdobyliśmy żadnego, silnie umocnionego niemieckiego punktu. Do AK wstąpiłem w kwietniu 1943 r. Podczas powstania miałem 14 lat i walczyłem w zgrupowaniu „Tuma” ( kompania „Zygmunta”, pluton „Mundka”). Byłem łącznikiem przy dowódcy kompanii, por. „Zygmuncie”.

1 sierpnia zbieraliśmy się w Instytucie Głuchoniemych. Ok. 12.00 przyszedł dowódca kapitan „Tum”, który powiedział: „Godzina W dzisiaj o godz. 17.00, nacieracie na dom akademiczek, a później na Sejm.” Na co „Zygmunt”: „Kompanią nacierać nie mogę, mam 7 pistoletów, 3 karabiny i 40 granatów, będę nacierał grupą szturmową”. Tamten odpowiedział „A ja mam scyzoryk. Szczęść Boże”. I wyszedł. Na natarcie poszło 23 ludzi, straciliśmy 10 i dowódcę kompanii. I tak było prawie wszędzie.

W drugiej połowie września Instytutu Głuchoniemych broniły już szczątki trzech plutonów: „Mundka” (AK), AL Czwartaków Edwina Rozłubieckiego i „Marcina” z Narodowej Organizacji Wojskowej. Ściśle współpracowaliśmy, bo już u schyłku nie miało znaczenia kto skąd był. Stale się mówi, że do wybuchu Powstania doprowadziło silne parcie i chęć młodzieży, i gdyby nie było rozkazu, to wybuchłoby spontanicznie. Nieprawda.

Powstanie zaczęło się na rozkaz, gdyby go nie było - nie byłoby powstania. Kiedy podczas pierwszej mobilizacji pokazano nam, że na kompanię mamy tak mało broni, to starsi ode mnie chłopcy mówili: „Panie poruczniku, panie komendancie z czym do gościa?!”. Nastroje walki upadły. Już po 6 tygodniach wiedzieliśmy, że czeka nas klęska. Miałem to szczęście, że walczyłem w Śródmieściu, więc przestałem się bić znowu na rozkaz. Mieliśmy lepiej niż ludność cywilna, bo walczyliśmy. Na początku cywile nam pomagali, pod koniec to się zmieniło.

Ci ludzie spali w piwnicach, żyli w okropnych warunkach bez wody, światła i jedzenia. Pewnego dnia dowódca plutonu rozkazał, aby sprowadzić mężczyzn do kopania rowów. Kiedy ich braliśmy, kobiety nas wyklinały „jesteście gorsi od SS, sami giniecie i jeszcze zabieracie nam bliskich!” Podczas jednej z inspekcji Bora-Komorowskiego kobiety krzyczały: „Ty morderco naszych dzieci!” Kiedy przyszła kapitulacja, nastroje znowu się zmieniły.

Gdy szliśmy do niewoli do Ożarowa, przechodziliśmy obok cmentarza ewangelickiego na Woli. Starsze panie chowały zabitych Niemców i krzyczały do nas: „Chłopcy, to wszystko wasza robota...!” Jaki był skutek Powstania? Zginęło 200 tysięcy ludzi, w tym kwiat polskiej młodzieży. Polityczny wynik zrywu ułatwił właściwie sowietyzację Polski. To była pomyłka i nieszczęście.

Stanisław Maliszewski
(Historyk i dziennikarz. Kustosz Muzeum Historycznego m.st. Warszawy)


Po 65 latach nie da się definitywnie ocenić zasadności Powstania Warszawskiego. Po pierwsze, wybuchło ono z przyczyn politycznych. Warszawa początkowo była wyłączona z akcji „Burza”, ale sytuacja zmieniła się po zajęciu ziem wschodnich i Lubelszczyzny przez wojska sowieckie. Warszawa mogła być ostatnią szansą pokazania światu, że chcemy być państwem niezależnym.

Dowództwo AK wiedziało, co działo się wcześniej: po oswobadzaniu Wilna i Lwowa AK-owcy byli aresztowani i wywożeni na Wschód. Sądzono jednak, że w Warszawie sytuacja się nie powtórzy, bo jednak jest to stolica Polski. Dowództwo AK uznało, że nie można zachować się biernie, co było bardzo trudne. Dziś wiemy, że każda podjęta decyzja byłaby zła. Uważano, że walka w Warszawie będzie krótka i względnie łatwa; że Rosjanie z przyczyn strategicznych (nawet, jeżeli byli naszymi politycznymi wrogami) pomogą, aby przez wolną Warszawę iść na Berlin.

Nie przewidziano, że Stalin celowo wstrzyma ofensywę wojsk. W ten sposób rozwiązał sobie problem z AK. To byli ludzie, z którymi Stalin miałby problemy, a tak Niemcy załatwili to za niego. Z dowództwa AK jedynie płk Janusz Bokszczanin przewidział, że Rosjanie nie przyjdą z pomocą. Inni uważali, że bieg wydarzeń potoczy się inaczej. Można mówić, że był to błąd. Ale czy wszystko można było przewidzieć? Sytuacja międzynarodowa była dla nas tragiczna.

Podstawowe decyzje zapadły już w Teheranie (1943), gdzie alianci zachodni sprzedali nas sowietom. Krążyły takie pogłoski, jednak oficjalnie rząd polski w Londynie nie został poinformowany o tym, że jesteśmy przydzieleni do konkretnej strefy wpływów. Był jeszcze drugi aspekt. Pod koniec lipca w Warszawie panowała panika wojsk niemieckich wobec zbliżającej się Armii Czerwonej. Warszawiacy to obserwowali. Młodzież, która przez 5 lat była szkolona w podziemnej podchorążówce szykowała się do walki. Ludzie chcieli walczyć.

Po 5 latach okupacji chcieli się mścić za egzekucje uliczne, wywózki, obozy koncentracyjne. Prawie każda rodzina straciła bliskich. Proszę sobie wyobrazić, w jakim stanie emocjonalnym byli ci ludzie. Ważny jest nastrój chwili, w którym podejmuje się decyzję. 27 lipca Ludwig Fischer, gubernator Dystryktu Warszawskiego, wydał rozporządzenie o stawieniu się 100 tys. mężczyzn do budowania okopów. Polacy to zbojkotowali.

Nie wiemy, czy Niemcy nie zaczęliby wywozić, gdyby nie wybuchło powstanie. Ponadto, kiedy zbliżali się Rosjanie radiostacja „Kościuszko” nawoływała ludność do walki. Dowództwo obawiało się, że jeżeli decyzja nie będzie podjęta, to młodzież nie wytrzyma i walki wybuchną samoczynnie. Nie wiedzieli, czym poskutkuje komunistyczna akcja propagandowa. Sytuacja polityczna była dla nas fatalna, byliśmy za słabi, aby odegrać większą rolę.

Mieliśmy dwóch wrogów z obu stron, a alianci zachodni „wystawili nas do wiatru”. Rząd londyński decyzję o podjęciu walki pozostawił dowództwu AK, które orientowało się w bieżącej sytuacji; miało to być ustalone po akceptacji Delegata Rządu na Kraj - Jana Stanisława Jankowskiego. On zaakceptował. Owszem, była misja kuriera Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który dotarł do Warszawy tuż przed wybuchem Powstania. Wiedział, że na Zachód nie możemy liczyć i przekazywał to Borowi-Komorowskiemu.

Jednak nie mogło to już wpłynąć na decyzję. Z dzisiejszego punktu widzenia Powstanie Warszawskie wydaje się wielką klęską. Zginęło od 130-180 tys. ludności cywilnej i ok. 18 tys. powstańców. Pozostałych przy życiu wygnano z miasta. Niektórzy trafiali do obozów koncentracyjnych, inni na roboty do Rzeszy, większość (głównie kobiety, dzieci i starsi) byli „rozparcelowywani” po wsiach i miasteczkach w Generalnej Guberni.

Warszawa została zniszczona w ok. 85%. To była kompletna ruina. Trauma w ludziach, którzy tego doświadczyli tkwi do dzisiaj. Z drugiej strony, nie można było wtedy tego przewidzieć. A tak trzeba patrzeć na historię. Dzisiaj łatwo osądzać dowództwo AK za złą decyzję. W tamtej sytuacji nie było dla Polski dobrego rozwiązania.

Stosunki dyplomatyczne między rządem londyńskim a ZSRR były zerwane. Szykowała się druga okupacja, nie wiadomo było jaki przyjmie charakter. Ta decyzja na pewno była kontrowersyjna i zawsze będzie budziła wątpliwości. Wydaje mi się jednak, że Powstanie Warszawskie musiało się zdarzyć, ponieważ panowała atmosfera i nastrój chwili nie do zrozumienia dla osób z zewnątrz.

Wysłuchała JR
 
 
wolska bajkapowstancza wolaNasza Chłodnaparki wolikurier