Strona główna
 
Afro Kolektyw - Spod łóżka życzę zwycięstw! Czyli jak nie poszedłem walczyć w powstaniu
Najlepszy informatyk w mieście

Pierwszy liczył pieniądze, które dostał od matki,
Drugi liczył sekundy do rozpoczęcia walki, liczył na powodzenie,
Pierwszy znalazł się w matni, teraz liczy zęby po raz ostatni,
Drugi wyjechał mu nogami do przodu, w pompę,
Tym jednym strzałem uzyskał bonus,
Chciałbym pomóc, ale żal mi tej eksplozji humoru,
Japończycy robią zdjęcia – atrakcja wieczoru.

Odwracam się i znikam z moralnym kacem,
Bo wszyscy inni, bo wszyscy tu zachowaliby się zupełnie inaczej przecież,
A ja nie wiem nic i nie chcę wiedzieć nic!
A ja znów nie wiem nic i nie chcę wiedzieć nic!

Nie chcę patrzeć, lecz kupiłem już popcorn i orzeszki i płacę przy kasie,
Ona płacze i gromko wrzeszczy, mieszka w suterenie, ma okno na śmietnik,
Prosi o wsparcie dla biednych,
Taki pech, że gdyby była głuchoniema dostałaby z fundacji komplet dzieł Chopina
Mój koszyk i ja pełni - współczucia,
Obok przebiegam i się wzruszam, bo jedni mają, a inny nie ma.

Odwracam się i znikam z moralnym kacem,
Bo wszyscy inni, bo wszyscy tu zachowaliby się zupełnie inaczej przecież,
A ja nie wiem nic i nie chcę wiedzieć nic!
A ja znów nie wiem nic i nie chcę wiedzieć nic!

Koledzy! Ja nie dałbym się zabić nawet za milion marek,
A wy chcecie, żebym zrobił to za frajer,
Idźcie! Taki ładny sierpień, zestrzelcie osób parę za RP,
Spod łóżka życzę zwycięstw!
Widzicie, skoro boję się defekować w czyjejś obecności,
Jak mam ratować ojczyznę, chłopcy?
Nie wezmę na te wątłe cycki odpowiedzialności,
Za to, że wasze łączniczki skończą bez kończyn.

Odwracam się i znikam z moralnym kacem,
Bo wszyscy inni, bo wszyscy tu zachowaliby się zupełnie inaczej przecież,
A ja nie wiem nic i nie chcę wiedzieć nic
A ja znów nie wiem nic i nie chcę wiedzieć nic.

Wiedzieć nic...

Najlepszy informatyk w mieście, umiem wcisnąć „zignoruj” i „akceptuj” jednocześnie.

Afro Kolektyw
Tekst: Michał Hoffmann
Muzyka: Mariusz Chibowski/Remek Zawadzki



Prymitywnie tchórzliwe bezczeszczenie świętości narodowych? A może paradoksalnie – odważne wyznanie wbrew dominującej dziś linii programowej, obsiadłej przez gęsty rój konwenansów?

Autorem tych prowokacyjnych słów jest Michał „Afrojax” Hoffmann, lider zespołu Afro Kolektyw. Grupa istnieje od 14 lat i wydała trzy płyty studyjne. Jako jedna z niewielu gra hip hop organiczny (bez użycia sampli), a w składzie ma zarówno MC i producenta, jak i instrumentalistów. Muzycy łączą funk, jazz, niezależny rock i elektronikę z bezkompromisową krytyką społeczeństwa i bolącą wręcz autoironią w sferze tekstowej. Na ostatniej płycie „Połącz kropki” (2008), Afrojax wyznaje, że nie spieszno mu do pomagania ubogim i potrzebującym, a do narodowego zrywu z bronią w ręku kwapiłby się bardzo niechętnie. Piosenkę zamyka dobitne zdanie Najlepszy informatyk w mieście, umiem wcisnąć „zignoruj” i „akceptuj” jednocześnie. Wątpliwości co do znaczenia tych słów rozwiewam z Michałem Hoffmannem w jednej z kawiarni na starym Mokotowie...

Z jakiej litery napisałby Pan określenie „powstanie warszawskie”?

Z małej. „Warszawskie” – w szkole uczono mnie, że przymiotniki pisze się z małej litery, nawet jeśli pochodzą od nazw własnych. A „powstanie”? Nie widzę powodu honorowania wielką literą poniekąd wielkiego i szlachetnego zrywu, ale też zrywu, który przyniósł dyskusyjne efekty.

Dyskusyjne?

Wystarczy pojeździć po Europie i obejrzeć miasta, które nie zostały dotknięte przez wojnę. Są pełne pięknej zabudowy, reliktów przedwojennej kultury. U nas jest tego strasznie mało. Na przykład dzielnica, w której teraz rozmawiamy, została prawie całkowicie zburzona. Gdyby nie powstanie, stałaby dalej. Notabene, mój dziadek bronił podczas powstania właśnie tego budynku, w którym siedzimy. A raczej budowli, która stała w tym miejscu. Dziadek nie opowiadał nam o tym wiele... podobnie jak moja babcia nie mówiła chętnie o Oświęcimiu, drugi dziadek o Stutthofie, a druga babcia o tym, że przeżyła tylko dzięki dobrej woli oficera gestapo. Gestapowiec wyciągnął ją z powstańczej egzekucji dlatego, że ona i jej mama dobrze mówiły po niemiecku.

Czy nie wyrastał więc Pan w atmosferze gloryfikacji powstania?

Nie bardzo. Moja rodzina, jak wiele rodzin w tym kraju, ma bardzo powikłaną historię. Rodzice mojej mamy pochodzą ze wschodu, rodzice ojca z Niemiec, brat babci walczył w Wehrmachcie. Wszyscy przyjęli, że rozgrzebywanie tego kto, gdzie, z kim walczył i wykłócanie się o pryncypia historyczne, doprowadziłoby do tego, że rodzina przestałaby ze sobą rozmawiać. Nie rozdrapujemy ran historycznych, narodowościowych. Myślę, że to jest całkiem rozsądna postawa wobec przeszłości. Dość wytykania sobie: „Wy Nas zabijaliście! A wy Nas wypędziliście!”. Już wystarczy.

Dlaczego w piosence „Najlepszy informatyk w mieście” opowiadającej o pokonaniu przez paraliżujący strach i braku empatii uwzględnił Pan wątek Powstania Warszawskiego?

Ten tekst pierwotnie nosił tytuł „Jak nie poszedłem walczyć w powstaniu” i cały tego dotyczył. Potem pomyślałem, że takie ujęcie byłoby zbyt bezpośrednie i niejasne.

Dlaczego?

Wolałem wytłumaczyć, dlaczego sądzę że mało kto poszedłby walczyć, za pomocą odwołań do tu i teraz. Życie w pierwszej dekadzie XXI w. przyzwyczaja nas do innych zachowań. Próbujemy się na innych polach, nie na polu walki zbrojnej. O tym właśnie są dwie pierwsze zwrotki „Informatyka”: większość przechodzi obojętnie obok żebrzącej kobiety, nikt nie reaguje na bójkę w autobusie, mało jest kozaków. Za to roi się - zwłaszcza w mediach - od ludzi, którzy rozliczają historię przekonani, że oni w każdej sytuacji, a w 1944 to już na pewno, zachowaliby się bez zarzutu. No pozazdrościć dobrego samopoczucia. Ja bym się pewnie nie zachował i o tym jest ta piosenka.



Nie poszedłby Pan dziś do powstania?

Czasem zaskakuję siebie własną odwagą, ale częściej jej brakiem. Może gdybym wtedy żył, to uważałbym zryw powstańczy za słuszny. Ale pytanie: czy bym w nim uczestniczył? Pewnie nie. Raczej chroniłbym swój ogródek, czyli życie swojej rodziny i swoje. Nie widzę w sobie bohatera. Jak mówiłem, nie bardzo widzę też w innych. Wydaje mi się, że ci, którzy najgłośniej o tym krzyczą, nie poszliby oddać życia za kraj tak chętnie, jak im się wydaje. Jedno z praw psychologii mówi, że im bardziej zdecydowana deklaracja, tym potem większe wahania w praktyce.

Z jednej strony w tekstach Kolektywu słychać macosze traktowanie „świętości” narodowych i wyśmiewanie polskich stereotypów, z drugiej – konserwatywne podejście do kobiet, alternatywnych ruchów rewolucyjnych. Gdzie szukać klucza do Pańskiego światopoglądu?

W kwestii gospodarki jestem raczej liberałem, ale szczerze mówiąc nie jest to oparte na fachowej wiedzy, bardziej na dziedziczeniu pewnych poglądów. Natomiast w podejściu do spraw obyczajowych jestem wręcz ultra liberalny. Małżeństwa oraz adopcja dzieci przez gejów i lesbijki - proszę uprzejmie, wychowanie seksualne - koniecznie i najpóźniej na początku gimnazjum, miękkie narkotyki - już jutro w Twoim sklepie osiedlowym. Serio. Zresztą taki jest bieg rzeczy, że prędzej czy później tu będzie Szwecja pod tym względem. Opór jest tak naturalny, jak daremny.

Z czym kojarzy się Panu Wola?

Z dzieciństwem. Wychowałem się na tu, właściwie całe swoje życie do 25 roku spędziłem na Woli. Głębiej sięgając, kojarzy mi się z etosem robotniczym, przed wojną to była przecież dzielnica proletariacka. Nowa Wola zresztą kojarzy mi się podobnie, bo przez 15 lat mieszkałem w hotelu robotniczym na Jelonkach (do 1994 r. dzisiejsze Bemowo było częścią Woli – przyp. red.). Teraz nie zostało tam już nic z czasów, które pamiętam. Wtedy hotel stał niczym samotny biały żagiel pośród pól, glinianek i wielkiej budowy, dwa autobusy na krzyż jeździły Górczewską. Tory tramwaje wybudowano dopiero, kiedy powstał supermarket HIT, a potem to już poszło, wielkie osiedle, drugie, trzecie. Na szczęście jeszcze Osiedle Przyjaźń i Klub Karuzela stoją... Kocham Wolę.



Ale to jest już teraz Bemowo!

O. To dla mnie nowość (śmiech). No to niech będzie ulica Stawki, gdzie kończyłem liceum. Codziennie przechodziłem przez Umschlagplatz, przynajmniej raz w tygodniu stały tam autokary wycieczek z Izraela. Zawsze chciałem do nich podejść i coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co... Że przepraszam? Przykro mi, że historie naszych narodów potoczyły się tak, że oni muszą tu przyjeżdżać, bo ich rodzice i dziadkowie zostali stąd usunięci?

Ma Pan jeszcze jakieś ulubione miejsca na Woli?

Przy kościele św. Andrzeja Boboli jest wzgórze, z którego w zimie dzieci zjeżdżają na sankach. To miejsce uwielbiam, tam akurat nic się nie zmieniło (tylko kościół jest większy, kiedyś mieścił się w czymś na kształt blaszanego baraku). Zabawne, że nadal jeżdżę tam z koszykiem w Wielką Sobotę, mimo że od dawna mieszkam gdzie indziej.

Jest Pan wierzący?

Nie jestem, ale lubię widzieć ludzi zjednoczonych wokół jakiegoś pozytywnego rytuału.

Kiedy planujecie wydać kolejną płytę?

Zaczynamy nagrywać we wrześniu. W wakacje ja i drugi lider zespołu, gitarzysta Michał Szturomski bawimy się w producentów cudzych płyt. Ja produkuję solową płytę Borysa Dejnarowicza i zespołu Furia Futrzaków. Michał - zespołu Nerwowe Wakacje, w którym również gra na gitarze. Kiedy je skończymy, zabierzemy się za własny materiał.

Jak wygląda proces twórczy?

Nie mam pojęcia (śmiech). Czekam aż coś mi przyjdzie do głowy. Charles Bukowski ma na grobie wygrawerowane motto „Don’t try”: nie próbuj, nie staraj się, czekaj. Siedź aż coś ci przyjdzie do głowy. To jest mój pogląd na proces twórczy.

Śpiewa Pan „Bóg Ojciec, Syn Boży, Duch Święty i Afrojax”. Kogo dodałby Pan do tej trójki zamiast siebie?

Tak na poważnie? Mam kilku takich, każdy z innej sfery: Morrissey, John Cleese, Władysław Bartoszewski, Jacek Kuroń, Paul McCartney...

Dziękuję za rozmowę.

Wysłuchała: JR.

Źródło foto: afrokolektyw.pl/materiały prasowe.
 
 
wolska bajkapowstancza wolaNasza Chłodnaparki wolikurier