Pani Helena od urodzenia mieszka przy ul. Wolskiej. Do miejsca jej egzekucji - Wolskiej 122/124 ma teraz 200 metrów. Z 4000 rozstrzeliwanych tam ludzi uratowało się zaledwie kilka osób. Z rodziny pani Heleny zginęło 10 osób - babcia, 2 ciocie, 2 ich dzieci, 2 stryjkowie, synowa stryja i ich 2 dzieci. Pytam o przyjaciół. Pani Helena macha ręką - przyjaciół?... cały budynek. Przecież przed wojną ludzie w kamienicy żyli jak rodzina.
5 sierpnia przyszli po nas rano o 9.00 Niemcy i Własowcy. Powiedzieli - Natychmiast wychodzić z domu! - No więc wszyscy, czyli ja, moja siostra, mama i tata, wyszliśmy. Każdy wziął w rękę tobołek, bo zdawało nam się, że gdzieś nas wypędzą z Warszawy. Doprowadzili nas do Elekcyjnej, gdzie był duży plac, z lewej pierwszy wysoki budynek - chyba sprzedawali tam siano, potem były piętrowe komórki i to wszystko się już paliło.
Dalej parterowe budynki zataczały takie półkole, dochodząc aż do prawej strony, do 2 piętrowego domu. Niemcy kazali nam się położyć na środku placu, na trawniku pomiędzy tymi budynkami. Niech Pan sobie wyobrazi - Wolska 115, 117, 119, 123, 124, 128, już nie pamiętam, ale na tablicy (tablicy pamięci - red.) jest napisane - wszystkim kazali się położyć. My leżeliśmy około 3,5 m od budynku z prawej strony. Niemcy zaczęli strzelać.
Nie stawiali nas pod ścianą, tylko strzelali ruchem koszącym. Kogo zabili, to zabili. Było dużo rannych. Jęki straszliwe. Matki z dziećmi, kobiety w ciąży. Z naszego domu była pani z Chełma z malutką dziewczynką - matka zabita, dziecko jeszcze długo płakało. Mojej cioci synek, mój brat cioteczny... Pokażę Panu zdjęcie (p. Helena wyjmuje z regału stare, zniszczone, ale oprawione zdjęcie).
Ja słyszałam, jak on krzyczał: “Ludzie! Mamuńka moja zabita!” - Długo to słyszałam, a potem już zamilkł. Miał 5 lat. Drugiej cioci synek, Oleczek, był młodszy o pół roku, razem z matką, też zamordowani. Jego tata po wojnie poszedł na to miejsce, zaczął szukać w tych prochach... i znalazł cioci klucze od mieszkania i zamek od torebki. Pan sobie wyobraża, jakie to przeżycie?
Kiedy zaczęli strzelać, w pierwszej chwili wydawało nam się, że to potyczka z powstańcami. Nawet się ucieszyliśmy, ale później tata już się zorientował, że to jest egzekucja. Powiedział do mamy - Olesiu, my będziemy pomału próbowali się stąd wycofać. Ja pierwszy spróbuję się podczołgać do budynku, a wy, jeśli nie będą do mnie strzelać, czołgajcie się za mną.
Niemcy stali w odległości 4 m od nas. I rzeczywiście, tata wczołgał się do tego budynku, a następna moja siostra. Potem mama mówi do mnie – Heluniu, teraz ty. Ja mówię - mamusiu, ja nie mogę, jestem sparaliżowana ze strachu. Mamusia - jeżeli ty się nie podczołgasz, to ja też, i zginę przez ciebie. I jakie miałam wyjście? Podczołgałam się, a mama za mną. Weszliśmy na 2 piętro. Tam był strych na bieliznę i tam na tym strychu ulokowaliśmy się.
Tata zaczął wykuwać w murze dziurę. Myślał, że przebije się na dach drugiego budynku, a potem spuści nas do ogrodu, którym uciekniemy w stronę Moczydła. Tymczasem jak zrobił dziurę, zaczął wdzierać się do środka dym. W tym momencie usłyszeliśmy Niemca, może kacapa, nie wiem, ale mówił po polsku - Kto jest w domu, niech wyjdzie, bo za chwilę wywalimy budynek w powietrze. Mama mówi szeptem - jak dom wysadzą, trudno, zginiemy wszyscy razem, jak wyjdziemy, na pewno zginiemy, a tak, jest jeszcze jakaś szansa. I rzeczywiście zostaliśmy, i nic się nie stało.
Zeszliśmy na dół. W komórce tata próbował siekierą wyrąbać dziurę, ale ta się złamała. Był z nami jeszcze jeden mężczyzna, ok. 30 lat. Razem z Tatą doszedł do drzwi i wyskoczył pierwszy, biegnąc po przekątnej do płonących komórek wychodzących na Elekcyjną. Na placu palił się już stos trupów. Podbiegliśmy do komórek.
Tata był w oficerkach. Wziął mnie na plecy, wskoczył w ogień i mnie przeniósł, ale moja siostra nieopatrznie wskoczyła w pantofelkach, ogień dostał jej się do tych pantofli i wypalił dziury w nogach. Biedna na tych spalonych nogach szła do Błonia 26 kilometrów... Kiedy tak szliśmy i leciał samolot, albo coś jechało, to nam się wydawało, że oni nas szukają. Byliśmy nieprzytomni. Chowaliśmy się za drzewa, do rowu, ale nikt nas nie zatrzymał. Tak dowędrowaliśmy do Kopytowa, gdzie moja siostra miała teścia. Ocaleliśmy.
Kiedy byliśmy w majątku teścia, naprzeciwko w folwarku kobiety wychodziły w pole i śpiewały. Myślałam wtedy, że zwariuję. Krzyczałam - Niech one przestaną śpiewać! - Bo jak one śpiewały, ja słyszałam jęki pomordowanych ludzi. Sama się dziwię, że dziś jestem normalna...
Wysłuchał MP